Pierwsze wrażenie

02:52


Zaraziłam się współczesną chorobą i w Grecji zrobiłam tysiąc zdjęć. Wszystko przez smartfon, bo dopóki miałam aparat fotograficzny,  to nawyki wykształcone w PRL-u , czyli oszczędzaj ujęcia, bo liczba klatek jest policzona, działały. I szczerze mówiąc zawsze wolałam się zachwycać widokami, niż je rejestrować. Wolałam gadać z ludźmi , niż pozować do zdjęć. Nadal wolę, ale doceniam możliwość powrotu do pięknych chwil. Nauczyłam się je cenić i czerpać radość z przywołania obrazem miłego wspomnienia, dlatego teraz koniec z oszczędnością, rozsądkiem. Stało się. Mają wszyscy fotograficzną palmę, mam i ja. Uczciwie piszę o tym , żeby ostrzec potencjalnych oglądaczy, że mam co pokazać i może być ciężko. Więc ostrożnie z propozycjami. Dodam oczywiście, że mój małżonek, zarażony wcześniej i z o wiele bardziej  ciężkim przebiegiem tej choroby, sfotografował dużo, dużo więcej. Razem stanowimy więc poważne zagrożenie.
Ponieważ nie chcę stracić czytelników, z tego tysiąca wybrałam tylko kilka, by wykorzystać je na blogu, jako ilustrację myśli, którymi chciałabym się podzielić. Zacznę te greckie wspomnienia i prezentacje od refleksji na temat siły pierwszego wrażenia!
Jest ogromna! Głównie dlatego, że  nigdy nie zrobi się pierwszego wrażenia po raz drugi! Wiedzą o tym wszyscy przeszkoleni przez trenerów na specjalnych kursach o budowaniu wizerunku. Jeszcze lepiej wiedzą ci, których przeszkoliło życie i którzy zrobiwszy niezbyt dobre wrażenie za pierwszym razem, musieli potem się ciężko napracować, by odrobić straty. Dlatego w folderach turystycznych proponujących wakacje zdjęcia hoteli są zawsze piękne. Dlatego także wszyscy potencjalni odbiorcy oferty podejrzewają manipulację i podstęp. Ja też tak mam. Hotel na greckie wakacje wybierałam starannie, dobrze wiedząc czego szukam. Bo w życiu już wiele razy przekonałam się, że nie ten hotel dobry, który ładnie sfotografowany i wielogwiazdkowy, tylko ten , który spełnia moje oczekiwania. No właśnie. I tu jest pierwszy poważny kłopot, bo trzeba jednak ustalić ze sobą, czego się chce. To wcale nie taki proste, szczególnie, gdy jedzie się w grupie i trzeba te chcenia jakoś uwspólnić. W biurze proponowano nam kilka obiektów. Zaparłam się przy jednym, bo urzekło mnie położenie nad samym morzem. Przekonałam pozostałych uczestników wyjazdu i tym samym podświadomie wzięłam na siebie odpowiedzialność za ten wybór.

Do hotelu przyjechaliśmy nocą. Najpierw my, a nasi znajomi kilka dni później. I każdy z nas kiedy stanął przed tym obiektem, był gotów uciekać. Bo pierwsze wrażenie było piorunujące i negatywne. W tysiącu zrobionych zdjęć nie mam tego, które teraz powinnam tu umieścić, dlatego odsyłam do zasobów internetu https://www.google.pl/maps/uv?hl=pl&pb=!1s0x149c62aeba1c9a7f%3A0x72e2ef9fa8bcd41d!2m5!2m2!1i80!2i80!3m1!2i100!3m1!7e115!4shttps%3A%2F%
Hotel wygląda trochę jak barak, trochę jak stodoła. Ja chyba najmniej się przeraziłam , bo w chwili wysiadania z autobusu, moją uwagę przykuł pies-właściciel, który siedział na schodach i przez to małe okienko wyglądał na ulicę. Wyglądał przepięknie i wcale nie zauważyłam, że hotel raczej nie wzbudza zachwytu. Ale wszyscy pozostali uczestnicy naszej grupy mieli wtedy poważny kryzys. Najtrudniej miała moja przyjaciółka, która zobaczywszy przed wyjazdem na FB fotografię naszego niespodziewanego wieczornego gościa, jechała do nas z poważnymi wątpliwościami, co do wyboru hotelu.
A ja wrzuciłam jego zdjęcie, nie po to by kogoś przestraszyć, tylko by szybko dowiedzieć się od mądrzejszych, co to nas odwiedziło. Bo takiego olbrzyma, to ja jeszcze w życiu nie widziałam. Był wielkości pudełka od zapałek. Budził szacunek. W dodatku wlazł do naszej łazienki przez otwarte okno, i spotkał się z moim mężem.
Stałam w aneksie kuchennym i coś robiłam do jedzenia, gdy nagle z łazienki usłyszałam głos mojego małżonka
- No nie! Ty tu ze mną mieszkać nie będziesz! – mówił to tonem zdecydowanym i ciarki mi przeszły po plecach, bo myślałam , że to do mnie. Skamieniałam w tym podsłuchu.
- Masz stąd natychmiast wyjść!- Jezu ! myślę sobie, ale o co chodzi? Ja? Tak zaraz? Przez lata wspólnego życia pokłóciliśmy się może trzy razy, więc gwałtowność tej reakcji była zastanawiająca. No , ale jak nie ja to co się dzieje? I trwam w nasłuchiwaniu
-Nie kochany! Tak się bawić nie będziemy! Tędy proszę! - no to ładnie! myślę sobie! Chyba nie chodzi o koniec związku, bo płeć moją dotychczas rozróżniał. Musi od słońca mu się porobiło? Jak pomóc obłąkanym turystom? – myśli galopują mi przez głowę
I wtedy mój Mąż – dla mnie prawie bohater narodowy, wychodzi z tej łazienki bez oznak obłąkania i z miną zwycięzcy mówi:
- Chodź pokażę ci, kto do nas przyszedł. I bierze mnie za rękę lewą, bo w prawej mam nóż na wszelki wypadek i wyprowadza na zewnątrz, gdzie na murze pod naszym już zamkniętym na wieki okienkiem od łazienki siedzi wielki karaczan wschodni, czyli jak się później dowiedziałam, po prostu wyrośnięty karaluch. A po sesji zdjęciowej wyniósł go w krzaki, z szacunku dla przyrody.
Ale hotel, mimo negatywnego pierwszego wrażenia,  zostanie w naszej pamięci jako najpiękniejsze miejsce na wakacje. W tak znakomicie spełniającym nasze oczekiwania miejscu jeszcze nie byliśmy. I z taką opinią wróciliśmy wszyscy.

Jaka ulga!

0 komentarze