Internetowe urodziny

14:34


Od wczoraj zastanawiam się, jak ja  przeżyłam kilkadziesiąt swoich urodzin bez Facebooka? Idę dalej w tym mnożeniu trudnych pytań i stawiam kolejne. Jak my wszyscy żyliśmy bez tej formy kontaktu umożliwiającej szybko i sprawnie oraz w stosownym czasie i bez większego wysiłku zadbać o solenizanta? Każdy, kto jest na FB (czyli jest i żyje, bo w myśl teorii, którą obdarowano mnie w okresie kampanii wyborczej, „jak cię nie ma na FB to znaczy, że nie żyjesz!) korzysta z funkcji przypominania o urodzinach. System działa i można w spokoju żyć i pracować, a w stosownym momencie kliknąć i wpisać życzenia. No i wpisujemy, co tam komu w duszy gra. Nie ukrywam, że sama mam z tym problem, bo skoro nagle wszyscy pamiętają, to pole do popisu się mocno zawęża. A przecież te życzenia czytają wszyscy, więc głupio tak szablonem pojechać. Mało tego! Trudno wymyślić w pospiechu, w którym żyjemy jakieś osobiste, szczere  i dedykowane właściwemu człowiekowi życzenia. No i potem sypią się bezpieczne przekazy „sto lat” czy „zdrówka” oraz „spełnienia marzeń”. Staram się uważnie słuchać i czytać , czego mi ludzie życzą i w zazwyczaj utartej formule doszukać się intencji. Radość i uśmiech budzi już sam fakt, że ktoś pamiętał, nawet jeśli to FB mu pomógł w pamiętaniu. Szablonowe życzenia są może mniej atrakcyjne, ale za to bezpieczne. Na pewno wszystkie są dla mnie ważne.
Wczoraj tych życzeń odebrałam bardzo dużo. Wszystkie uważnie przeczytałam przyglądając się im, jako pewnemu zjawisku. Pokazują one, jak bardzo się zmieniamy. Jeden z moich znajomych złożył mi życzenia bardzo rozbudowane, takie z serii – masz wszystko i sobie wybierz! W ten sposób otrzymałam na przykład życzenia „dobrego fryzjera”. No i tu się trochę obruszyłam, bo fryzjerkę mam od lat znakomitą, do której chodzą już prawie wszystkie moje koleżanki i żadna nie myśli rezygnować. Ja tym bardziej. Strzyże mnie regularnie, więc chyba nie chodzi o delikatną aluzję do niestarannego wyglądu. W głowę zachodzę, o co chodzi z tym fryzjerem. Już życzenie dobrego dentysty, bym bardziej rozumiała, bo cierpienie na fotelu jest jednak bardziej uniwersalnym przeżyciem. Ale potem w tym spisie wszystkich życzeń było „cierpliwości przy czytaniu tych życzeń” to odpuściłam odbiór bardzo osobisty. Uznałam, że złożył mi je ktoś, kto ma jakiś straszny problem z włosami. Albo ich brakiem. I należy je tylko traktować, jako zapełniacz rozbudowanej, niebanalnej formy życzeń. W ten sam sposób potraktowałam kilkanaście innych np.: „zdobycia Mount Everestu”, „uwielbienia u podwładnych”, „samych piątek w szkole”, własnego odrzutowca” „gorączki sobotniej nocy”. Żadnego z tych życzeń już bym nie chciała spełnić. Za żadne skarby.

Natomiast poważny problem pojawił się na końcu! Po tym, jak cierpliwie dobrnęłam do końca. Bo tam przeczytałam życzenie „zajebistego seksu”. No i tu już nie ma mowy, bym przeszła nad tym życzeniem do porządku dziennego, bo ja bym bardzo chciała wiedzieć,  co to znaczy?
To znaczy, co znaczy „zajebisty seks”.  Bo sam seks to rozumiem. Ale zajebisty? To znaczy jaki? Albo z kim?
Przypadek zdarzył, że w ostatnim tygodniu w „Radio classic” rozdawali książki. Wystarczyło podać maila i przysyłali chętnym. Dostałam dwie. Jedna to powieść młodej polskiej pisarki Marty Masady „Święto trąbek” . Na okładce przeczytałam zachętę Katarzyny Bondy „Mistrzowskie połączenie błyskotliwości, erudycji i obsceny. Powieść z wielkim rozmachem”. Zachęcona tą zapowiedzią otworzyłam książkę gdzieś w środku i przeczytałam:

„- I wiesz co…- Wstaję od stołu i teatralnie zrzucam z siebie szlafrok. – Strasznie chce mi się pierdolić. Zrobisz coś z tym? Tylko pójdę pod prysznic, OK?”
Najpierw pomyślałam, że to obscena. Ale potem, po bardziej wnikliwym przejrzeniu książki, uznałam, że to chyba będzie  erudycja. Bo błyskotliwość raczej jednak nie. Teraz przeczytam w poszukiwaniu rozmachu. No i  może tam znajdę odpowiedź na dręczące mnie pytanie o zajebistość seksu.

Długo myślałam nad tymi życzeniami, bo ja już wiekowa jestem, a po takiej dawce nowego, to mi się system przegrzewa i wolniej pracuje.
I właściwie jedyne, co sobie umyśliłam, to fakt, że urodziny to najlepszy dowód, że jestem jednak z innej epoki.
I coraz częściej się dziwię światu.

1 komentarze