Niedziela na SOR

00:59


Niedziela przed południem. Szpitalny oddział SOR. Siedzę na ławce. Właściwie to mam czas, żeby pomyśleć. Ale się nie da, bo ze strachu spięta jestem, jak diabli. Myśli najpierw przelatywały przez głowę jedna przez drugą,  a teraz otępiałe strachem siedzą gdzieś w zakamarkach i czekają na lepsze jutro.  Jestem zdrowa jak rydz, ale gdzieś tam za drzwiami mój mąż jest poddawany różnym medycznym zabiegom. Znowu zwoje mu się przegrzały i komputer w głowie się wyłączył. Kiedy przegrzały mu się po raz pierwszy, myślałam, że umrę ze strachu. Minęło już dziesięć lat od tamtej przygody, ale ja pamiętam tamten lęk i bezradność. Potem było kilka podobnych epizodów, a mnie za każdym razem świat się wali. Ze strachu!
Właściwie sytuacja jest już opanowana. Bo najgorzej to go tutaj dowieźć. Przegrzanie zwojów objawia się u mojego męża amnezją globalną. On zazwyczaj nie pamięta niczego. Niestety nie pamięta także tego, że trzeba natychmiast do lekarza i specjalistycznych urządzeń, bo objaw jest z grupy najwyższego ryzyka. No więc musi być ktoś, kto zdecyduje za niego. I tym kimś jestem ja. Przynajmniej zawsze tak było. Mam wtedy do pokonania nie tylko swój paniczny lęk o niego, o nas, ale także jego opór przed …..pozostawieniem w szpitalu. Bo przecież on ma tyle spraw do załatwienia.  I zawsze jest tak, że mój mąż, jako podejrzany o wszystkie strasznie groźne udary mózgu, krwiaki i inne cholery, jest otoczony najlepszą opieką. A ja – zdrowa i cała na ciele i umyśle, ze znakomitą pamięcią muszę sobie jakoś poradzić. A ja zapewniam wszystkich, że po takiej jeździe, jaką daje pierwszy komunikat, „Kochanie, ja nic nie pamiętam” to ja się w środku rozpadam na milion kawałków i naprawdę tylko siłą ducha doprowadzam tę akcję „szybko na SOR” do końca. Ale jak już mam go na SOR-ze, to i duch odmawia posłuszeństwa, i ciało nadaje się do remontu. I marzy mi się łóżko, nawet na oddziale neurologicznym. No to siedzę na tym krześle i czekam. Właściwie trudno powiedzieć, że siedzę, bo w siedzeniu też jest jakaś aktywność. A u mnie nie ma nic. ZERO! Umarło mi wszystko. Cała jestem czekaniem.
Więc siedzę i czekam. I patrzę na SOR. Najwięcej jest połamanych i zwichniętych kończyn. Rany ile tego. Wchodzą jeden za drugim, choć rejestratorka mówi, że dzisiaj jest spokojnie. Karetki przywożą przypadki ciężkie. Ale nie ma tłoku, rwetesu i nerwów. Wszystko jest uspokojone, choć na noszach przejeżdża koło mnie kilkoro takich z wyglądu terminalnych. Ja w środku mam ten sam spokój i bezwład, co ci na noszach. Tylko lico mam bardziej kolorowe. Połamani siedzą w kolejce do rentgena i wymieniają uwagi o swoich przygodach. Szpilki, baletki, klapki – nie ma reguły. W swym cierpieniu zawiązują wspólnotę i wymieniają uwagi, dobre rady. W drugiej kolejce siedzą inne przypadki – duszności, bóle żołądka, spuchnięty paluch u stopy, omdlenia. Tu nie ma porozumienia żadnego. Są jak porozrzucane wyspy. Zza drzwi gabinetów izby przyjęć SOR dochodzi stały wrzask cewnikowanej staruszki. Matko ile ona ma siły i jaki zasób przekleństw.  W trzeciej godzinie czekania przychodzi do mnie lekarz. Wita się ze mną, przedstawia, zaprasza na rozmowę. Jest bardzo rzeczowy, sympatyczny, kulturalny. Wypytuje mnie o różne sprawy. Słucha i myśli. Opowiada, co zrobili mojemu mężowi i jakie są tego wyniki. Uspokaja, ale zaleca ostrożność, czujność i opiekę medyczną. No i sakramentalne „Mąż musi unikać stresu”. Każdego – dodaje.
- Proszę mu to dać na piśmie! I najlepiej plastrem na czoło przylepić! – bo jak ja mam to zrobić, żeby on to sobie wziął do serca? – pytam i patrzę na tego mądrego człowieka z nadzieją?
- Powiem i wpiszę wszystko to, co Pani powiedziałem. Żegnamy się i dalej trwam na krześle. Do rejestracji podchodzi młody wysoki mężczyzna, wyraźnie pobudzony. Jest z matką, która niesie plecak. On siada przy okienku rejestracji i z kieszeni spodni wyciąga kawałek papieru i podaje rejestratorce.
- Niech Pani to przeczyta. W gazecie napisali.
- Ale co się dzieje? – pyta pani z okienka
- No ja mam torbiel podpajęczynowy, tu o nim napisali. I mam rozpierzchniętą krew.  Mam straszne hemoroidy, nie mogę siedzieć i strasznie mnie boli mnie głowa. – podsuwa jej wycinek z gazety. Widać gołym okiem, że problem bardzo poważny, ale chyba całkiem gdzie indziej leży jego sedno. Rejestratorka bez żadnej dyskusji zapisuje jego dane i kieruje go do kolejki porozrzucanych wysp. Matka pokornie idzie za nim.
Bogu dziękuję, że nie pracuję na SOR-ze. Nie mają tutaj lekko. Oj nie! I wtedy, zza drzwi gabinetów wychodzi mój mąż. Uśmiechnięty i zadowolony. Szczęśliwy, bo go nie zostawili w szpitalu. Na całym SOR-ze wygląda najlepiej i najzdrowiej.
Zabieram swoje zwłoki i wychodzimy.
W poniedziałek w TVN pan Kołodko, komentując propozycje PIS-u dotyczącą wieku emerytalnego, zapytał redaktora prowadzącego, czy wie dlaczego kobiety żyją dłużej. Dlatego, że nie mają żon – brzmiała prawidłowa odpowiedź.
Idiota!
Żyją dłużej, bo ćwiczą umieranie!
A ćwiczenie, czyni mistrza.

0 komentarze