Wakacje z lękami

03:51


Wyczytałam w „Coachingu”: Doświadczeni rodzice żartują, że wypoczynek z dziećmi jest jak jednorożec: wielu twierdzi, że istnieje, ale nikt go nie widział. Zgadzam się. Swoje doświadczenia z wakacyjnego wypoczynku z dziećmi mogłabym opisać w jakimś wspomnieniu o traumatycznych przeżyciach młodych kobiet narażonych na walkę z przeciwnościami podczas prób wyluzowania na wakacjach. Zapewniam: będzie się działo, jeśli do tego siądę. Z czegoś te moje siwe włosy musiały się wziąć. I zgadzam się z tą żartobliwą tezą o wykluczeniu wypoczynku, podczas wakacji z dziećmi, choć nie twierdzę, że nie miały one sensu. Miały, były potrzebne, ale służyły różnym innym sprawom,  natomiast nie mojemu wypoczynkowi. Szybko odkryłam tę prawdę i od chwili tego odkrycia, o swój wypoczynek potrafię zadbać skutecznie. Towarzystwo dzieci temu nie służy.
Ale jak na prawdziwą kobietę i matkę Polkę przystało mam nowe przygody. Kiedy tylko odchowamy dzieci (czytaj: uda się je odpempowić), to los obdarowuje nas w nagrodę rodzicami, z którymi możemy spędzić podczas wakacji trochę więcej czasu. I jest to doświadczenie niezwykłe, bo tak naprawdę, przy odrobinie dobrej woli i spostrzegawczości, pozwala spojrzeć w przyszłość. Zobaczyć siebie za kilkanaście lat. W tym przypadku także nie ma mowy o odpoczynku, ale za to ile się człowiek dowie o życiu i o sobie samym! Bezcenne. Muszę dodać, że mam wyjątkowe szczęście, bo moja bardzo już dorosła Mama jest sprawna, samodzielna i świetnie sobie radzi, jak na osobę zbliżającą się milowymi krokami do dziewięćdziesiątki. W ciągu roku mieszka z moją siostrą, ale teraz w wakacje ja przejęłam opiekę, a Siostra pojechała na urlop. No i uczę się z pokorą tego wszystkiego, co dla mojej Siostry jest codziennością. To znaczy przede wszystkim kontrolowania kolejnych pomysłów. Dokładnie tak samo, jak kiedyś było z dziećmi. Człowiek nigdy nie może przestać być czujnym. Dziś rano po śniadaniu Starsza Pani melduje, że ona teraz pójdzie na chwilę do ogrodu. Sprawnie znajduje sekator, rękawiczki, przynosi jakiś kosz i kieruje się do ogrodu. Na twarzy ma uśmiech, a przechodząc koło mnie łypie oczkiem i mówi: „Jak ja lubię tę robotę!”.
No dobra – myślę! Niech idzie! Wczoraj chciała obciąć przekwitłe krzaki róż, przy drodze. Ja zajmę się obiadem. Ale coś mnie tknęło i jednak wyglądam za nią. I widzę, jak moja urocza Starsza Pani zamierza obcinać róże w krzaku rosnącym przy schodach. Staje na najwyższym stopniu i próbuje dosięgnąć. Idę za nią i pytam, co chce zrobić? Pytam z lękiem, bo już się boję jej odpowiedzi.
- Muszę to obciąć! Zobacz jak to wygląda! No! nie bój się! Ja tu sobie wejdę i sięgnę! I pokazuje podmurówkę wymagającą dużej sprawności fizycznej i gibkości, z której jak się zwali, to po pierwsze wszystko sobie połamie. A po drugie na pewno pokaleczy się, jak nie o sekator (nim się zresztą na pewno zabije!), to różami, których ostre kolce poszarpią jej skórę!
- Mamo zlituj się! mówię i włażę na podmurówkę, obcinam pędy i kilkakrotnie boleśnie i do krwi obrywam od tego krzaka. Schodzę z pokrwawionymi rękami. Ale uratowałam Mateńkę ( i siebie!) przed komplikacjami. Idź na drogę i tam obcinaj! Proszę!
Idzie! Zatrzymuje się przy innym krzaku i woła mnie! Chodź! Dam ci kwiatki, zobacz jakie ładne. Wsadź je dziecko do wody! Wsadzam. W domu wszędzie stoją wazony z kwiatami. Wszędzie. Bo mamy ogród pełen kwiatków. Wracam do obiadu. Obrałam ziemniaki i nerwowo wyglądam, co robi moja Pani Starsza. Nie ma jej na drodze. Wołam. Mogę wołać, kiepsko słyszy i nie wiem, czy ma aparat słuchowy. Idę jej szukać! W tyle ogrodu, w krzakach wypinają się na mnie zgrabne niebieskie portki. Jest pochylona – a właściwie zgięta w pół i pakuje obcięte pędy do worka na odpady zielone. To figura, przy której neurolog dostaje drgawek, a ja palpitacji serca. Nie powinna się pochylać. To niedobre dla jej głowy. Naczynia krwionośne są słabe. Jezu! Lecę!
- Mamo! Nie pochylaj się, bo to niebezpieczne! Daj ja to zrobię! – i próbuję przejąć worek i łopatkę. Podnosi się z trudem, zanim złapie pion słyszę z tego półpochylenia:
- Dziecko! Weź się do jakiejś roboty! – w milczeniu pcham gołymi rękami pędy róż do wora kalecząc sobie nimi kolejne fragmenty skóry. W duchu przeklinam te cholerne krzaczory. Ale uśmiecham się do niej i proszę – Odpocznij! Może poczytasz?
- Dobrze, tylko nakarmię rybki w stawie. - słyszę w odpowiedzi, więc wracam do obiadu, ale po obraniu dwóch ogórków ponownie sprawdzam stan zaawansowania realizacji planów, na drodze do odpoczynku. Rany boskie! Wleci mi tam. Tym razem ta sama pozycja, co w krzakach, tylko nad oczkiem wodnym. Za dużym i za głębokim jak na mój gust.
- Mamo! Wlecisz tam! Matko, co ty tam robisz? – dopadam i łapię ją w pół.
- Jak wlecę, to popływam! - odpowiada spokojnie i powoli łapie pion. Rybek nie widzę! Trzeba dolać wody.
No tak! Rybki się pochowały na dnie, bo gorąco, a wzrok Pani Starszej jest bardzo kiepski. Dolewam wody, a potem doprowadzam Mamę do fotela. Dostarczam okulary, świeżą gazetę i szklankę wody. Teraz mam spokój do obiadu. Bogu dzięki za  Wracam do kuchni, ale w tej samej chwili dociera do mnie, że dawno nie widziałam Belki - mojej ukochanej terierki. Wychodzę do ogrodu i teraz ją wołam. Nie ma! Jeszcze raz! Nic! Czuję rosnący ucisk, bo ciągle mam wrażenie, że ona kiedyś zginie w tym wielkim szczepankowskim ogrodzie, pełnym tajemniczych przejść między płotami niezliczonych działek. Wystarczy jeden kocur, by ją poniosło. Ze ściśniętym sercem ruszam w krzaki, tym razem w poszukiwaniu psa. Mam szczęście, bo trafiam bez pudła. Nieprzytomna z emocji Belka stoi oparta o modrzew, a na nim, trzy metry wyżej kot-hultaj od sąsiadów, który przychodzi tutaj nieproszony. Za to często. Ona bez żadnego dźwięku i ruchu wpatrzona w niego czeka, nie wiem na co! A on ma to w pompie.
I tylko ja mam problem!
Odwracam się i idę do kuchni. Teraz już na pewno zajmę się obiadem. W drodze powrotnej przechodzę koło kępy iglaków i w nagrodę za swoje poświęcenie znajduję coś, czego szukamy od dłuższego czasu. Laseczkę, bez której Mama nie wychodzi.

Wsadzona w krzaki wygląda stylowo i jest właściwie niemożliwa do znalezienia. Mogłam jej szukać. Mama zasadzi wszystko. Kiedyś wsadziła słuchawkę od aparatu telefonicznego, teraz to, co ma pod ręką. Okulary, komórkę, a przede wszystkim, ulubione zabawki, czyli narzędzia ogrodnicze.

Tak mają Ci, co na wakacje wybrali Trójkąt Bermudzki! Przygoda za przygodą!
A tak przy okazji?
Kto powiedział, że w wakacje trzeba wypocząć? Ważne, żeby przeżyć!

1 komentarze