O skutkach inicjacji po latach

05:17


Wszystko zaczęło się niewinnie. Siostra znalazła ogłoszenie na słupie telegraficznym na swoim osiedlu. Ponieważ marudziłam od dawna, że chciałabym znowu wrócić do tej formy rozrywki, zadzwoniła i radośnie przekazała mi informację o swym znalezisku. Fajno – pomyślałam i bez ociągania zadzwoniłam pod podany w ogłoszeniu numer kontaktowy. Odezwał się bardzo miły męski głos i kiedy usłyszał w jakiej sprawie dzwonię, natychmiast przeprosił, że teraz nie może rozmawiać, ale oddzwoni wieczorem. Oddzwonił. I odpowiedział rzeczowo i wyczerpująco na wszystkie moje pytania. Nawet jeśli miałam jakieś wątpliwości, to rozwiał je natychmiast. W końcu, jak człowiek o czymś ciągle myśli i chciałby przeżyć coś raz jeszcze, to podświadomie do tego dąży a wtedy trudno nie skorzystać z okazji. Tym bardziej, że pan zapewniał mnie, iż sobie poradzę. Gotowość do udziału w tym spotkaniu rosła we mnie z każdą chwilą. Tak rosła, że przysłoniła kompletnie refleksje na temat moich ewentualnych predyspozycji. Tak rosła, że namówiłam do udziału moją przyjaciółkę, która też kiedyś praktykowała, po czym przestała i teraz by znowu chciała. No to jak już dwie chciałyśmy, to nie było siły. Bo jak się baba uprze…
 A jak dwie?
Punktualnie stawiłam się w wyznaczonym miejscu. Przed wejściem gromadzili się ludzie. Wszyscy z mojej piaskownicy, czyli panie i panowie z głowami przyprószonymi siwizną (jeżeli jeszcze było co przyprószyć). Stałam z boku, jak dziewica przed inicjacją i powoli docierało do mnie, na co się zdecydowałam. Kiedy zaczęłam odczuwać rosnący niepokój, czy podołam, przyszedł sms od przyjaciółki, która też chciała, z informacją, że utknęła w korku, ale jedzie. W tym samym momencie otwarto drzwi umożliwiając wejście do klubu. Na ewentualną ucieczkę już było za późno. Trudno raz kozie śmierć! Kto, jak nie ja? Kiedy, jak nie teraz? – pomyślałam i poszłam razem z innymi do sali.
Jeśli dotychczas zebrani ludzie robili wrażenie zupełnie niegroźnych i wyluzowanych, to teraz nagle ożyli i z werwą rzucili się do pracy. Ustawiali stoliki, nakrywali zielonym płótnem, rozstawiali jakieś pudełka i wszyscy rozmawiali o zwycięstwach i spotkaniach. A jeden z panów powiedział, że w sobotę leżał bez jednej[i], co wzbudziło zainteresowanie słuchających.  Kilkakrotnie zapytano mnie, czy mam partnera[ii]. I kiedy widzieli moje wahanie, to natychmiast pytali, czy już kiedyś próbowałam?
Oj tak! Czterdzieści lat temu! – odpowiadałam z wdziękiem, bo w tym towarzystwie czterdzieści lat to po prostu trochę czasu, a nie epoka lodowcowa. W ciągu kilku minut wszyscy siedzieli przy stolikach, tylko ja ciągle, jak ta dziewica stałam z boku, nadal nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Podeszłam do prowadzącego, bo wreszcie zrozumiałam, który to. A ten elegancki i sympatyczny Pan rzekł bez najmniejszego wahania:
- A to Pani do mnie dzwoniła! Proszę usiąść do stolika!
- ale ja … czterdzieści lat….
- Poradzi sobie pani – usłyszałam i poczułam na sobie zniecierpliwiony wzrok wszystkich zebranych. No to usiadłam przy jedynym niepełnym stoliku. Męskim. Spojrzałam na mojego partnera i nie zobaczyłam na jego obliczu radości z faktu, że ze mną gra. Delikatnie mówiąc miał raczej niesmak na twarzy. To był ten, co w sobotę leżał bez jednej. Nie dziwię mu się wcale, bo ponowna brydżowa inicjacja po czterdziestu latach przerwy, to może być niezła jazda. I znowu miałam taki pomysł, żeby uciekać. Albo napisać sms do przyjaciółki, która utknęła w korku, by zadzwoniła z informacją o pożarze, podłożyła bombę lub zrobiła cokolwiek, bym mogła uciec. Z honorem oczywiście. Ale już na wszystko było za późno.
Czułam suchość w gardle, mrowienie kończyn dolnych, sztywność karku i pomroczność jasną. Jezu! Mało, że gra w brydża to zawsze niepokój i emocje, to tu jeszcze jakieś pudełka na stole, zamiast jak to w szkole bywało, talii kart i kartki do zapisu. 

W co ja się wpakowałam? O co chodzi z tymi pudełkami. I oczywiście wszyscy wszystko wiedzą, tylko ja, jak ta ciućma,  nic nie rozumiem. Co ja mam z nimi zrobić? W oczach musiałam mieć śmierć, bo siedzący z prawej starszy pan powiedział spokojnym głosem:
- Niech pani wyciągnie swoje karty! O tak! – wyjął je z przegródki pudełka i podał. Matko! Gdyby był młodszy pewnie, by wrzasnął, ale senior oparty na lasce reaguje inaczej. On już wie, że trzeba cierpliwie.
Takie zaćmienie, żebym ja kart nie umiała wyjąć? Partner przyglądał mi się z lekkim niedowierzaniem na twarzy. Na szczęście punkty liczyć umiem i chyba to się przez te wszystkie  lata nie zmieniło. – pocieszałam się jak mogłam.
Potem jeszcze tylko musiałam z pomocą moich stolikowych kolegów zrozumieć, jak się w tym towarzystwie licytuje, wykorzystać drugie pudełko stojące przede mną, by wylicytować z partnerem kontrakt i spocona, jak mysz rozegrać pierwszą grę. Leżałam bez jednej. Dopiero, kiedy skończyła się pierwsza gra, zrozumiałam,  na czym polega gra w brydża sportowego i dotarło do mnie, że właśnie wykonałam swój karciany skok na bungie. Całkiem nieświadomie z towarzyskiego brydża, w którego grałam z radością przez kilkanaście lat, przesiadłam się do stolika wg reguł brydża sportowego. Że jest, wiedziałam, ale na czym polega? Kompletnie nic!
I w ten sposób przeżyłam jedno z trudniejszych życiowych doświadczeń. W dodatku na warsztatach dla seniorów, gdzie wśród zebranych zdecydowanie obniżałam średnią wiekową. A po półtoragodzinnym spotkaniu byłam tak umordowana, jakbym wykonała solidną fizyczną robotę. Nie dziwota – brydżowy organ był nie używany od prawie czterdziestu lat, a ja w dodatku sport uprawiałam. HA!
Uruchomienie musiało boleć!
Ale było warto!




[i] Leżeć bez jednej – w języku brydżystów wziąć o jedną lewę za mało w stosunku do licytowanego kontraktu
[ii] Mieć partnera –  inaczej para, bo w brydża gra się parami,

0 komentarze