I już po..

06:53


Święta minęły na czytaniu. To bardzo dobre rozwiązanie w naszym położeniu geograficznym. Sprawdza się zarówno na obrzydliwie deszczowe Gwiazdki, mroźne Wielkanoce lub chmurne i smagające zimnym wiatrem pierwsze maje. Kocyk, książeczka, stosik gazetek, coś pysznego i jest ok. W tym roku mieliśmy gratkę nie lada, bo rodzinnie zachwyciliśmy się tekstem Jacka Santorskiego z Wyborczej na Wielkanoc, „Zmartwychwstanie, czyli jak dożyć do setki i wyrobić w sobie dobre nawyki, a zapomnieć o starych, niekoniecznie dziś przydatnych”. Średnia wieku przy naszym świątecznym stole wynosiła 60 wiosen, więc stawiam tezę, że tekst został napisany z myślą o nas. Po prostu na zamówienie.
Na zdjęciu Santorski w zalotny sposób łypie oczkiem zza eleganckich oprawek nowoczesnych okularów i uwodzi urodą dobrze wyglądającego, zadbanego mężczyzny w wieku dojrzałym. Aż miło popatrzeć.
Dekalog Santorskiego opiera się na jego osobistym doświadczeniu. Może dlatego trudno się z nim nie zgodzić.  Autor wskazuje trzy obszary, które w wieku dojrzałym należy szczególnie przepracować z sobą samym. Pierwszy obszar to ciało. Trzeba o nie dbać. Najpierw o wagę. Żeby nie przybyło. Tu rodzinnie nie wykazaliśmy się zdrowym rozsądkiem, ale mamy mocne postanowienie poprawy na zaraz po świętach. Ja nawet próbowałam już w święta dokonać próby intensywnego marszu, ale była to próba prawie samobójcza. W trakcie przekonywania do spaceru użyłam cytatu z artykułu : „Człowiek jest zwierzęciem, zwierzęta nie siedzą, a nas kultura zmusza do siedzenia. Trzeba w każdej wolnej chwili chodzić”.  W wyniku moich  desperackich nacisków, namówiłam Męża i równie niechętnego psa (odzianego w nowy kubraczek) i chodziliśmy samotnie po kompletnie wyludnionym osiedlu. Mam wrażenie, że w Antoninku był w święta biegun zimna. Nie było żywej duszy. Mąż mój i pies nie wykazywali się, podobną do mojej, determinacją, a nawet wprost przeciwnie, poddawano w wątpliwość mój zdrowy rozsądek, dobrą wolę i chęć dożycia setki. Przy ostrzejszych podmuchach skandalicznie zimnego wiatru pojawiały się nieśmiałe sugestie, że mi rozum odebrało od tego czytania. I nie tylko nie dożyję setki, ale wszyscy pomrzemy od przemarznięcia. Uległam.

Drugi obszar to relacje. Santorski sugeruje, by się uśmiechać do ludzi. Ma rację. Ćwiczę to na moim osiedlu. Uśmiecham się do nieznajomych. Skutkuje wzajemnością. Zaleca także, by w obszarze relacji „koło pięćdziesiątki stawiać na jakość, a nie na ilość” i oświadcza, że w dzień pięćdziesiątych urodzin wykreślił połowę kontaktów ze swojego kalendarza, bo nie był w stanie objąć swą uwagą tylu osób, co wcześniej. To fragment tekstu , który budzi mój opór. Trzeba być Jackiem Santorskim, by wyrzucić z kalendarza połowę ludzi i mieć nadal kilka osób, z którymi buduje się dobrą relację. W przypadku bardzo wielu zwyczajnych ludzi, których spotykam, jest to rada w moim przekonaniu mniej przydatna. W przedziwny sposób ludzie się wykruszają się sami, bez naszej pomocy. Nie pomagają nam także istniejące podziały społeczne.  A może mnie się tylko tak wydaje, bo  w inny sposób budowałam swój notatnik z adresami? Na pewno jednak warto istniejące relacje pogłębić i dbać o nie. Wiosna to dobry czas na ich pielęgnowanie.

Trzeci obszar to praca. Santorski zachęca by nie bać się ryzyka, nastawić na oduczanie i sugeruje, by pogodzić się z elektroniką. No cóż. W kwestii elektroniki to ze mną nawet Facebook zwycięża, ale się nie poddaję. Jak się tak zaweźmiemy z moim Mężem, to prawie dajemy radę, tylko potem nagle relacje nam zanikają. Bo to, co młodym wychodzi spod palca, w wieku dojrzałym przychodzi z większym trudem i trwa tak długo, że człowiek zapomina dlaczego zaczynał. Nie wiem, jak to wszystko pogodzić w praktyce. Ale z pewnością praca, rozumiana jako aktywność, a nie tylko obowiązek świadczenia w godzinach, to bardzo ważna rzecz.

Najbardziej cenna jest myśl zamykająca ten tekst „Jak nie wiesz co robić, pomagaj ludziom” Zapisz się na wolontariat – na całym świecie są ludzie, którzy bardziej potrzebują pomocy niż ty”.
No i teraz jest tak.
Za oknami wiosna, czas na zmiany. Więc wsiadam na rower, wyrzucam stare ciuchy i kupuję nowe okulary, podpisuję pakt z diabłem w kwestii bycia młodzieńczą, uśmiecham się do wszystkich, zapominam o krzywdach, wierna korzeniom otworzę się na nowych ludzi, pomyślę, gdzie by tu zaryzykować, oduczę się kilku głupot i całkowicie pogodzę się z elektroniką.

Rany boskie! Jak ja to przeżyję?
Ale teraz nareszcie rozumiem dlaczego jestem na emeryturze. Okazuje się, że dążenie do dożycia setki, to strasznie ciężka praca.

I szefa ma się zawsze przy sobie.
A artykuł wart tego, by go spopularyzować, szczególnie w środowisku kolegów i koleżanek z mojej piaskownicy, jest tu:  http://bialystok.wyborcza.pl/bialystok/7,35241,23205948,dozyc-do-setki-wystarczy-poznac-10-sposobow-na.html

0 komentarze