Służba zdrowia

13:48


Wszystko zaczęło się niewinnie. Jak to w życiu. Najpierw jakieś pół roku temu przyjaciółka namówiła mnie na wspólny udział w programie profilaktycznym. Udział wiązał się z jednodniowym pobytem w szpitalu, ale w zamian beneficjentki miały dostać pełną informację o stanie swojego zdrowia. Tę wynikającą z badań biochemicznych rzecz jasna, bo o inne aspekty zdrowotności lepiej nie zahaczać. Posiadanie aktualnych wyników nie było specjalnie kuszące, ale argument przyjaciółki, że będziemy się mogły wreszcie nagadać, przemówił do wyobraźni. Zapisałyśmy się i  po odbyciu wszelkich nakłuć, pobrań i innych takich, które przerywały nam interesujące spotkanie, stałam się szczęśliwą posiadaczką „wypisu”. Wręczył mi go Pan Doktor, który widząc moje wielkie zadowolenie z faktu, że już wychodzę ze szpitala, powiedział lodowatym tonem, że na moim miejscu nie lekceważyłby tego podwyższonego cholesterolu i bardzo nieładnego wyniku TSH.
O! TU! - rzekł i palcem pokazał mi cyferki.
Skonfundowałam się, jak każda niedouczona niewiasta, bo podwyższony cholesterol, to według mnie mogą mieć tylko mięsożercy z nadwagą, natomiast  TSH  bardziej kojarzyłam z nazwą jakiegoś klubu sportowego. Na przykład „TSH Londyn” – brzmi naprawdę dobrze. A tu proszę! I to jakim lodowatym tonem. Paluchem po cyferkach. Nic empatii.
Zabrałam wypis, a nadmiar życia w życiu odsunął nieładne cyferki na plan dalszy. Ale widać lodowaty ton tamtego doktora zrobił na mnie wrażenie, bo jednak po pewnym czasie trafiłam do zaprzyjaźnionego lekarza. Kartę wypisu położyłam mu przed nosem. Chyba jednak wszyscy lekarze są specjalnie szkoleni, bo ten też westchnął:
- Nieładnie! Nieładnie! – powiedział kręcąc głową. Zrobiło mi się bardzo przykro. Lubię, kiedy ludzie są zadowoleni.
- No ale co nieładnie? – pytam jak człowieka
- Tarczyca! Leniwa jest! – mówi i skrobie sobie w papierach.
- No coś takiego! Ja myślałam, że ja cała jestem raczej pracowita? A tu proszę - jeden organ się wyłamał. Czego to się człowiek o sobie nie dowie. Taki wstyd. No i co teraz?
- Zrobimy badanie krwi. Jak się wynik powtórzy, włączamy leki. – i wręczył wyskrobane skierowanie na kolejne badanie.

W styczniowy ciemny i brzydki poranek, przed pierwszą kawą mąż zawiózł mnie do laboratorium. Stanął przed budynkiem i jako stały bywalec, powiedział:
To tu! Idź ja poczekam w samochodzie, bo tam nie ma gdzie usiąść. Jak do badania krwi, to szybko idzie. I oparł się wygodnie, by dodrzemać, gdyż ciemności kryły ziemię a brak kawy doskwierał okrutnie.
Bardzo posłusznie udałam się we wskazanym kierunku i już po trzeciej próbie trafiłam do właściwej kolejki i ustaliłam, kto przede mną. Faktycznie nie było gdzie usiąść, za to opinia, że szybko idzie, była nieprawdziwa. Nie szło. Stało.

Kiedy wreszcie weszłam do gabinetu, zobaczyłam dwie panie. Jedna siedziała przy klawiaturze, druga na stanowisku do pobierania. Pani od sprzętu zapytała mnie o nazwisko i wtedy zdechł komputer. Myślę, że nie z wrażenia, tylko z przypadku. Ale zdechł. Procedura uruchamiania była skomplikowana i trwała dość długo. Stałam cierpliwie. W końcu zaproponowałam, że może Pani od pobierania mi pobierze, a w tym czasie ocknie się komputer. Panie przyjęły moją myśl innowacyjną. Nadal było bez kawy i ciemno.
Pani od strzykawki założyła mi opaskę uciskową i rzekła:
- Na drugi raz, jak pani do nas przyjdzie, proszę zabrać żyły ze sobą.
Sens tego żartu zrozumiałam po długim czasie. Ale obiecałam, że tak zrobię.
- No nic! Wkłuwamy! Tu cisza i po chwili : nie leci! Da Pani drugą rękę – powiedziała ta od strzykawki
- Dam. Nie jest lepsza. – powiedziałam i obróciłam się, by umożliwić pobranie z drugiej. Pani założyła drugą opaskę i wkłuła się ponownie
- Jest gorsza! Jak tak dalej pójdzie pobiorę Pani z dłoni. – powiedziała i poczułam lekki niepokój, bo gdzieś tam w tle czaiła się groźba.
- Ależ pani gruboskórna! – strzykawkowa wyraźnie nie miała pomysłu, jak się do mnie dobrać i obmacywała moje ręce szukając dogodnego miejsca? Pani tak zawsze?
- Ależ gdzie tam. Nigdy! – na tym etapie zaprzeczyłabym już wszystkiemu. Z gruboskórną przesadziła małpa niedouczona.
- Pani Basiu! Ma pani jakiś pomysł, co z tym zrobić?  - strzykawkowa zwróciła się do tej od komputera.
To, czyli ja -  trwało w bezruchu, bo tylko pacjent tyle zniesie.
Pani Basia oderwała się od reanimowanego komputera,  wstała i podeszła. Pomacała i rzekła: bierzemy z dłoni. Następnie wkłuła mi się w żyłę na prawej dłoni.
- Ledwo leci! Ależ jest leniwa. Pani opuści rękę, a ja się położę na podłodze – rzekła i przyjęła pozycję dość niebanalną, jak na gabinet pobrania krwi. Przyglądałam się temu z rosnącym zainteresowaniem.
 - Pani da lewą! Z niej pobierzemy do drugiej probówki – i wkłuła się w lewą, leżąc na podłodze.

Po czterdziestu minutach opuszczałam gabinet z obandażowanymi obydwoma łokciami od pobrań próbnych i zabandażowanymi dłońmi. Bo teraz leciało wszędzie.
Tymczasem zaniepokojony moją długą nieobecnością mąż wszedł do poczekalni w chwili, kiedy wszyscy oczekujący na swoją kolejkę głośno się zastanawiali,  co tak długo.
Operują tam chyba, powiedział jeden z nerwowych panów. Kiedy zobaczył mnie poczwórnie obandażowaną powiedział radośnie „A nie mówiłem!”

Przeszłam odważnie przed tym zgromadzeniem, nieświadoma, że napięcie sięgało zenitu. Po godzinie miałam podskórne wylewy na obu dłoniach i wyglądałam, jak ofiara przemocy.
Z wynikiem i posiniaczonymi dłońmi wróciłam do mojego lekarza.

- Nie jest dobrze! – mówi i przygląda mi się badawczo, spoglądając na moje dłonie.
- No nie jest! ręce mi okulawili i jeszcze się dowiedziałam, że jestem gruboskórna oraz cała leniwa.
- No proszę! Czyli nie tylko tarczyca?
- No nie! a czy ty mógłbyś mi Drogi Doktorze wyjaśnić, po co ja się tak męczę. Może ta moja leniwa tarczyca nie jest wcale taka zła i nie należy jej popędzać.
- Zła nie jest, ale jak jej nie popędzisz to mówiąc w wielkim uproszczeniu zrobisz się gruba i skretyniejesz. Bo leniwa tarczyca to spowolniony metabolizm oraz procesy myślowe.
- ŁO matko!  - poczułam niezwykły przypływ energii – Uwielbiam te twoje jasne komunikaty! Tylko nie to! Nie gruba i nie skretyniała! Dobra, dawaj te tabletki! byle dużo!
I w ten oto sposób, żądna kontaktu przyjaciółka wpłynęła na mój rozwój. Teraz o tarczycy już wiem wszystko.
I jeszcze zrozumiałam dlaczego, starsi ludzie opowiadają o swoich chorobach.
Bo to jest ten etap w życiu, w którym człowiek wreszcie zaczyna pojmować, jak działa jego organizm.
Fascynujące odkrycie.
Zwłaszcza jak nie działa!

1 komentarze

  1. Super post! Świetnie się czyta. Ja na wizytę umawiam się już tylko elektronicznie. Gdy mam wolną chwilę, wchodzę i się rejestruję. Mega ułatwienia nam serwuje XXI wiek :) (co prawda, utrudnienia także :D) Warto spróbować np. w egabinecie .

    OdpowiedzUsuń