Jest czytelnik!

04:25


Dla początkującej blogerki żywy czytelnik z myślą własną, to skarb największy. I radość, jak trafienie w totka. Dlatego od wczoraj idę przez życie z większym uśmiechem. Czytelnik się odezwał, w dodatku zgodził się ze mną w kwestii czytania dzieciom. I jeszcze zadał pytanie, co czytać, żeby dzieciaki miały radość i przeżycie.

No właśnie! Z tym jest problem, bo ja w tym względzie mam doświadczenia okrutne i nikomu takich nie życzę. Jako dziecko czytałam wszystko z pasją od momentu, w którym samodzielnie składałam litery i nie musiałam mojemu zasypiającemu nad książką ojcu dopowiadać ciągu dalszego jego ulubionego "Wróbelka - Elemelka" albo "Pchły Szachrajki" czy "Szelmostw Lisa Witalisa". Tato miał zdolność szybkiego zasypiania, a ponieważ jak wiadomo drukowane męczy, nad książką i przy wieczornej lekturze zasypiał szybko. Byłam brutalna i szturchańcami domagałam się swoich praw słuchaczki. Więc codzienne czytanie przebiegało w przyjaznej choć dość nerwowej atmosferze, bo ojciec potrafił zasnąć w najlepszym momencie. Dlatego szybko odkryłam, że samodzielne czytanie ma wiele zalet.

Po pierwsze czytałam, książki, które wciągały  i nie pozwalały oddychać. A potem zasnąć. Więc do nocy z latarką i zaraz po szkole zamiast sprzątania, czy obiadu. Byle skończyć. A przed samym końcem musiałam przestać - żeby być z tą książką, jak najdłużej, by odwlec rozstanie. Tato uwielbiał się bawić słowem - stąd jego ulubione lektury, to był przede wszystkim Brzechwa i zabawne wierszyki. No i pewnie gdybym nie wzięła sprawy w swoje ręce, to czytałby mi tego Elemelka z uporem maniaka. Nie zauważył chyba, że oprócz wróbelków są inne ciekawe rzeczy.

Jako dorosła kobieta i matka postanowiłam wyciągnąć wnioski z postępowania mojego Ojca i czytać synowi różne książki. I tu pojawił się problem, bo syn mi się trafił wyjątkowy i on chciał tylko o rurach. Miał taką książeczkę z serii "Poczytaj mi mamo" (to nie było w zgodzie z gender!), która prócz tego, że była brzydka, na brzydkim papierze , to jeszcze miała beznadziejny tekst. Rzecz dotyczyła historii jakiegoś wysokiego budynku, w którym były rury kanalizacyjne i wodociągowe. I w nich płynęła woda i bulgotało. I to z grubsza koniec tej historii. A na obrazkach była plątanina rur. No ale mój syn umiłował tę książkę. I nawet , kiedy po wielkich wojnach albo innych podchodach udało się wprowadzić inną lekturę, to i tak na koniec czytania rury wracały na tapetę.

Chyba napisał to jakiś miłośnik hydrauliki. Do dziś nie rozumiem, czemu ta książka tak przypadła do gustu mojemu dziecku. Kiedy tylko brałam inną, rozpoczynała się wojna o rury. Próbowałam różnych chwytów. Bez skutku. Chyba dlatego nauczył się czytać samodzielnie, żeby móc czytać, co chce. I wtedy odpuścił rurom i zaczął swoją przygodę z pasjonującymi lekturami.

Myślę, że pomysł, by wnukom czytać książki , które nas zachwyciły jest o tyle fajny, że na pewno pozwoli nam wrócić do własnego dzieciństwa. I nie bałabym się "Krzyżaków" czy innych wielkich tekstów z naszego dawnego zestawu. Ale tu każdy musi znaleźć swoje "rury". Ważne, żeby znaleźć.

Dziś w radio usłyszałam mądrą myśl, którą warto powiesić nad łóżeczkiem malucha, dla utrwalenia w głowach rodziców i dziadków:
"Kiedyś twoje dziecko rozwinie skrzydła. Od ciebie zależy, czy będzie latało."

A sadzanie maluchów przed ekranem /monitorem to nic innego, jak podcinanie skrzydełek.

Czytelników pozdrawiam.

0 komentarze