W taką piękną niedzielę…

13:34

Są takie niedziele, że aż dech zapiera. Od rana do samego wieczora piękna pogoda, życzliwi ludzie, milczący politycy ( bo ich wyłączyłam), nieistniejący Facebook. W ogrodzie ptaki śpiewają, leżak w czerwcowym półcieniu, żadnego wiatru i obfitość zieleni. W dodatku obowiązki rodzinne towarzysko–gastronomiczne odbyłam wczoraj, więc dzisiaj mam wolne i nic nie „powinnam”.
No „cud-mniód-malina” po prostu.
Takie niedziele są….rzadko. W naszym klimacie chyba rzadziej, niż rzadko. A w mojej sytuacji zdarzają się raz na kilka lat. Bo albo wieje, albo leje, albo jest robota. Nie żebym narzekała, ale tak mam i już. Na robotę zresztą mogę liczyć najbardziej, bo nadal wygrywam wszystkie konkursy pod hasłem „zagospodaruj się sam”.
No i jak taka niedziela przyjdzie, to aż wstyd się przyznać, że człowiek z tego raju jedzie w świat. A przecież jak mus, to mus. Lecieć trzeba, świata kawałek zobaczyć, stare kości w piachu i ciepłych morzach wygrzać, by móc co wspominać, jak sił na podróżowanie zabraknie.
Przed tym wylotem jak zwykle niepokój. Tu też mam mistrzostwo w projektowaniu możliwych przypadków losowych, tym bardziej, że moje życie podróżnicze jest bogate w wyjazdy i przygody, a odwrotnie proporcjonalnie do potrzeb. Bo ja najbardziej lubię siebie siedzącą i czytającą, ale już dawno się przekonałam, że realizacja tego co lubię, jest trudna. Więc zgodnie z dewizą, że „szczęście leży nie w posiadaniu tego, czego chcemy, ale w chceniu tego, co już posiadamy” zadbałam, by w pasji podróżowania mojego małżonka wynegocjować obszar wspólnych zainteresowań. Czyli podróż do miejsc od dawna uznanych, za sprzyjające rozwojowi człowieka. I może w związku z tym kiedyś napiszą o mnie w encyklopedii „JCB – gatunek zagrożony wyginięciem. W czerwcu pokonuje ogromne odległości i występuje w basenie Morza Śródziemnego najczęściej na greckich wyspach, gdzie w wyniku głębokich przemyśleń(pogłębiają się z wiekiem) naprawia swoje relacje ze sobą i swoim stadem”.

Walizki spakowane i jak żółwie caretta caretta dla rozrodu, tak my dla odnowy, przemieszczamy się tradycyjnie na ciepłe plaże
Na czytniku ok 70 książek, to sobie poczytam. Jadę w doborowym towarzystwie jednorękiego męża(bo usunęli mu wszystko to, co mu w marcu w bark wsadzili), okulawionego męża mojej przyjaciółki (bo ma starą kontuzję kolana, za to z nowym epizodem bólu) i z serdeczną przyjaciółką, która dopiero w drugim tygodniu otrzeźwieje i oderwie się od komputera, bo tyle ma roboty.
I nie jest to wcale zgrupowanie rehabilitacyjne, tylko tak się porobiło.
Łatwo nie będzie, ale wesoło na pewno.

Komputer zabieram, więc wpisy będą.

0 komentarze