Tylko dla psiarzy!

08:32

Bardzo proszę tych, którzy w psie widzą jedynie twórcę odchodów, by odstąpili od czytania. Bo dalej będzie o mojej Belce, czyli terierce – cholerce. White terierce dodam dla pełnej informacji. Tekst będzie o wielkiej miłości, nadużyciu zaufania i skutkach ubocznych. No i o jednym z najtrudniejszych zawodów świata, czyli lekarzu weterynarii. No to po kolei.

Belka to podobno mój pies. To znaczy ja chciałam, bo mąż po śmierci poprzedniej suni kategorycznie odmawiał posiadania psa. Odmawiał na tyle długo, że widziałam już niepokojące zmiany w jego zachowaniu, bo jest to człowiek, który musi mieć psa. Musi mieć z kim pogadać, musi mieć kogo głaskać i musi mieć kogo rozpieszczać. Niestety – żona nie spełnia kryteriów i z psem nawet nie ma co konkurować. Klapa na całego i zero pieszczot, głaskania i pogawędek. Myślę, że to jednak kwestia rozumnego spojrzenia zwierząt, bo jak wiadomo żona zwierzę wielofunkcyjne i tak się nie skupi, oczu w Pana swego nie wlepi z takim oddaniem i wiarą w to, co Pan mówi, ogonem nie pomerda. Pies jest sto razy lepszy w te klocki. Więc naparłam się na tego psa wiedząc, że czyj by on oficjalnie nie był i tak będzie męża. Bo pies sam wie czyj jest. I już! A mojego męża wszystkie psy kochają, najgorsze psie łajdaki, chuligany i łazęgi natychmiast łagodnieją, domowieją i są z nim. Na całym świecie. Koty zresztą też, ale tu ja stawiam opór.
Belka przywędrowała do naszego domu z Krobii i jak na krobiankę przystało charakter ma krobski – czyli bardzo trudny, by nie powiedzieć przepaskudny. To według mojej koleżanki z Gostynia taki krobski standard. Początki były tak trudne, że bałam się, jak to będzie dalej. A potem nagle na spacerze jakaś inna psia małpa przez płot użarła naszą sunię w łapę i Belka przeżyła metamorfozę. Od tamtego czasu jest wylękniona, unika konfliktów, psów nie lubi, a na ulicę, gdzie sześć lat temu przez płot ją użarli, nie wejdzie za żadne skarby. Za to rządzi w domu i ogrodzie. W domu rządzi nami, a w ogrodzie jest królową podwórka i żywemu nie przepuści. Czas spędza z moim mężem. Gdy jego nie ma, w zastępstwie mogą być ja. Ale tylko w zastępstwie!

Miłość miłością, ale proza życia zmusiła nas do decyzji o sterylizacji naszej krobskiej panienki. Ustaliliśmy, że to ja się tym zajmę, bo Belka to mój pies. Wszystko zorganizowałam najlepiej jak umiałam. Wybrałam gabinet, odpowiedni termin i zapewniłam psu opiekę. Już w momencie usypiania Belki ryczałam jak bóbr, bo widok psa tracącego władzę w ciele skutecznie obniżył mój poziom wytrzymałości. A wyobraźnia podpowiedziała obrazki znacznie gorsze. Zabeczana wróciłam do domu, a potem przełykając łzy szłam po nią po trzech godzinach. Psina właśnie próbowała wrócić do żywych, ale efekty były marne. Łap było za dużo, głowa za ciężka i ciało jakieś takie za długie.
Pani Doktor – przemiła osoba  – uspokoiła mnie, że to stan przejściowy. Że Belka po przyjściu będzie spała, a potem wróci do swojej naturalnej kondycji. Bardzo ważne jest jednak, by zadbać o zakryty brzuch i nie dopuścić do wylizywaniania rany. W tym celu założyłyśmy czerwony kubraczek wiązany wdzięcznie na grzbiecie. Belka w kubraczku rozjechała się kompletnie i odmówiła poruszania łapami. Nawet patrzeć wymownie nie miała siły. Zabrałam ją na ręce i przyniosłam do domu. A w domu okazało się, że moja sunia ma charakter trudniejszy niż myślałam, bo z kubraczkiem będącym dla Belki symbolem ograniczenia psich swobód, walczyła bardziej, niż wszyscy mogliśmy to sobie wyobrazić. Walka objawiała się nieustannymi próbami pozbycia się kubraczka. Wykorzystywała krzaki(te niskopienne), nasz materac w sypialni (ma sprężyny), wystające przedmioty – wszystko, o co dało się ewentualnie zahaczyć wiązania. Nie było spania, nie było leżenia, choć były próby znalezienia sobie swojego miejsca na świecie. I tego miejsca nie znalazła ani piątek, ani w sobotę, ani przez cały tydzień. W dodatku wielokrotnie obrzuciła mnie psimi obelgami i głośno wyrażała sprzeciw. Tak w dzień , jak i w nocy. Udawałam, że nie rozumiem.

Mąż twierdzi, że to dowód, iż naruszyłam jej cielesność i zrobiłam psu krzywdę. Ja! Bo to mój pies.

W tym samym czasie sunia sąsiadów (owczarek niemiecki) również miała podobną operację. Odebrana w kubraczku niebieskim położyła się na kanapie i pozwoliła pielęgnować. Leżała z lubością i jak stwierdziliśmy z sąsiadem, właściwie brakowało jej tylko gazetki do poczytania. Inna rasa? Inny kolor? Dlaczego nasza nie leży?
Z wielkim utęsknieniem oczekiwałam dnia zdjęcia kubraczka. Nareszcie będzie spokój – myślałam naiwnie. I przyszedł wreszcie ten dzień, w którym zdjęliśmy. I co?
I klęska! Teraz Belka odmówiła wyjścia na spacer bez kubraczka. Usiadła przed furtką i koniec spaceru. Kubraczek chroniący wygolony brzuszek daje jednak przyjemne uczucie ciepła. No i czerwony kolor jest bardzo twarzowy, żeby nie powiedzieć pyskowy. Natomiast ubrana w kubraczek chodzi chętnie i daleko.

Przemiła Pani weterynarz przy kolejnej wizycie (najpierw w sprawie możliwości zdjęcia kubraczka a potem w sprawie buntu i sprzeciwu po zdjęciu) powiedziała, że u Belki wszystko inaczej, niż piszą w książkach. I najlepiej, żebyśmy wszyscy wzięli jakieś tabletki na uspokojenie. A ona pomyśli nad uruchomieniem pomocy psy- chologicznej.
Dla psów!
I właścicieli przy okazji.
A swoją drogą coraz bardziej jestem przekonana, że przy naszej skonfliktowanej i bardzo źle postrzeganej służbie zdrowia, lekarz weterynarii wkrótce stanie się zawodem zaufania publicznego.

 

0 komentarze