Nadmiar

08:31


Myślałam, że rozumiem to słowo. Od wczoraj wiem, że aby je naprawdę zrozumieć trzeba przyjechać do Bangkoku i pobyć w nim kilka dni. Proces rozumienia przebiegnie szybciej, jeśli odbędzie się pieszą wycieczkę do China Town. Najlepiej w środku dnia, bo wtedy wszystkie bodźce wzmacnia zniewalający upał. W grudniu upału też nadmiar. Powrót do Bangkoku okazał się niezwykle trudnym doświadczeniem. Bo to miasto tętni życiem z niespożytą energią. Jakaś niezwykła  siła napędza to miasto i niestety, jak siła niszcząca, atakuje człowieka. I męczy. A nie ma gdzie przed nią uciec.
Zawsze myślałam, że mieszkam w dużym mieście. Może nie największym, ale dużym. Po wizycie w  Azji wiem, że mieszkam w spokojnym miasteczku. Wiem także, że mi z tym małym miasteczkiem do twarzy. Tutaj wszystkiego jest kilkanaście razy więcej. Na ulicach są takie tłumy, że chodnik często przypomina zakorkowaną autostradę. Porusza się człowiek, jak w Poznaniu na cmentarzu w Święto Zmarłych. Miasto huczy i nie zasypia. Ryk silników, skuterków-piździków, hałas pędzących autobusów, dzwonki i klaksony, krzyki i wrzaski sprzedawców, głośna muzyka z głośników. Na tyle głośna, by wszyscy ją usłyszeli. Więc nakręcona do bólu bębenków i głośniejsza niż w sąsiednim markecie. Człowiek własnych myśli nie słyszy. I upał. A życie kwitnie tylko w cieniu, więc tam tłok jeszcze większy. 
A w China Town na wąziuteńkim chodniku tłumy lokalsów i turystów. NIEPRZEBRANE tłumy. A wzdłuż chodnika i obok kuchnie ze wszystkim i jak wszędzie w całym Bangkoku. I wszystko gotuje się na chodniku przez cały boży dzień do późnej nocy. Od pierwszego dnia pobytu nie mogę pojąć, jak to się dzieje, że te wielkie gary z wrzącymi sosami, zupami nie oblewają ludzi, bo w tym ścisku nie można uniknąć kolizji. I nie ma żadnej policji, żadnych zakazów. I ludzie są cierpliwi i uśmiechają się do siebie. Jakiś społeczny fenomen. A na jezdni ruch, jakby wszystkie samochody i inne pojazdy świata zamierzały się przejechać właśnie tą ulicą. Pasów ruchu nikt nie przestrzega. Podobnie z kierunkami, jak trzeba jedzie się pod prąd. Samochody i inne pojazdy wypełniają jezdnię po brzegi i przejeżdżają właściwie ocierając się o przechodniów. A tuk-tuki śmigają wykorzystując wszystkie dziury między pojazdami, garami, ludźmi i skuterami. Godzinny spacer w tych warunkach, to doświadczenie niezapomniane. 
Tu jest nadmiar.
Po takim właśnie doświadczeniu i dwugodzinnym spacerze – czyli walce o przeżycie w tym miejskim gąszczu byłam spragniona tylko jednego - kawy w klimatyzowanej kawiarence. I tego w tej dzielnicy nie uświadczysz. Jest wszystko – prawdziwy festiwali azjatyckiego kiczu i wszystkiego oczywiście jest w nadmiarze. I tylko spokojnej kawiarenki nie ma. Bo przecież kawę bierze się do ręki w plastikowym kubku i dalej  gnać przed siebie. W poszukiwaniu kawy w filiżance w połączeniu ze stolikiem i klimatyzacją trafiliśmy do jakiejś lokalnej galerii handlowej. Miała sześć pięter i na szóstym wreszcie znajdował się barek, w którym dawali kawkę i były stołki. Czyli mogłam usiąść. Ale już nie było filiżanek, tylko wszechobecne plastikowe kubki. Za to na tych sześciu piętrach były tylko sklepy z zabawkami i grami komputerowymi.  Wszystkie sklepy wypchane towarem po brzegi. I wszystko brzęczy, dzwoni, przygrywa, strzela,  świeci. 
Nadmiar.
Dla mnie ten nadmiar jest szczególnie męczący, bo ja lubię umiar. I zrównoważony rozwój. A tu ani jednego, ani drugiego nie uświadczysz. A plastiku i śmieci to produkują tyle, że wszystkie moje dotychczasowe doświadczenia i wynikające z nich poglądy na temat  gospodarki odpadami i rozwiązań stosowanych w Polsce i Europie muszę zweryfikować. Śmiem twierdzić, że nasz polski bajzel odpadowy to naprawdę dziecinna igraszka przy tym, co widać tutaj. Ale o tym, potem. Bo teraz to ja się pakuję. Zabieram wszystkie wrażenia i przygody. I wracam do kraju.
A po zapakowaniu wyglądam tak.

Bo wrażeń też nadmiar.
W końcu wracam z Azji.

1 komentarze

  1. Na pewno wszystko trzeba zobaczyć na własne oczy i poczuć na skórze by naprawdę zdobyć doświadczenia :)

    OdpowiedzUsuń