Grudniowy poranek po tajsku

02:18

Po raz pierwszy w życiu w grudniowy poranek budzi mnie przepiękne słońce prześwitujące między koronami drzew. Jakoś to nie pasuje. W kraju śnieg, zimno. Trudno rozmawia mi się przez telefon z rodziną o przygotowaniach świątecznych, skoro człowiek cały dzień w gatkach i na plaży.
Nasz pobyt w Tajlandii trwa już dziesięć dni i właśnie minęliśmy półmetek. Dlatego dzisiaj kilka tajlandzkich spostrzeżeń z perspektywy turystki w wieku dojrzałym i z natury ostrożnej. Wiek jest jednak moim zdaniem bardzo istotny, bo przebywamy tutaj w towarzystwie Polaków dużo młodszych i Tajlandię widzimy i zwiedzamy zupełnie inaczej, niż młodsi. Jak Tajlandię widzą inne nacje nie wiem, bo Rosjan nie pytam,  Niemców  nie rozumiem, a innych nie rozpoznaję.
Wszyscy, którzy mnie dobrze znają, wiedzą, że w podróż do Azji wybierałam się z „pewną taką nieśmiałością”. Pewnie  bez zewnętrznej motywacji nigdy bym tu nie przyjechała. Ale motywator był silny i teraz każdego dnia wszystko odszczekuję. Od rana do wieczora, bo przez cały dzień pozostaję w niesłabnącym zachwycie.
Ze wszystkich zwiedzanych dotychczas zakątków świata Tajlandia zrobiła na mnie największe wrażenie. Z dwóch powodów; po pierwsze uśmiechnięci ludzie życzliwie wymieniający się uśmiechem wszędzie - w parku, na ulicy, na przejściu. A po drugie niezwykła przyroda i krajobrazy.
Tajowie są bardzo uprzejmi, grzeczni i otwarci. Nigdy w żadnym innym kraju nie spotkałam się z taką życzliwością, jak tutaj. Nie mają w sobie ani krzty natarczywości, tak bardzo charakterystycznej dla mieszkańców miejscowości turystycznych położonych w Europie lub Afryce. Tutaj nawet sprzedawcy pamiątek, handlujący na plaży nie nagabują, nie zaczepiają, co było powszechne we wszystkich  innych miejscach, które odwiedzałam. Natomiast kontakt z nimi jest jednak dość utrudniony, bo język tajski brzmi obco. Nawet bardzo. Dowiedziałam się od mieszkającego w Tajlandii Polaka, związanego z przepiękna Tajką, że w języku tajskim jest czterdzieści sześć spółgłosek, dwadzieścia sześć samogłosek i pięć tonacji. Albo odwrotnie. W każdym razie po dziesięciu dniach pobytu próba zrozumienia i powtórzenia dźwięków, które oni wydają z siebie nadal nie przynosi oczekiwanego efektu. To znaczy nawet jak powiem słowo, którego chciałam się nauczyć, okazuje się, że nikt nic nie rozumie. Chyba wszystko przez te pięć tonacji.
Tonacje przenoszą na angielski. No i w związku z tym chwała tym, którzy się tutaj z prostymi Tajami dogadają. Łatwo nie jest. Ale przecież nie o to chodzi, by było łatwo. Za to są przemili, cierpliwi, łagodni i USMIECHNIĘCI. Do końca konwersacji i przy każdym kolejnym spotkaniu. A w zawartej znajomości, nie ma żadnej poufałości, poklepywania i ukrytego po pozorem życzliwości  lekceważenia dla obcego. W gestach, mowie ciała i sposobie nawiązywania relacji zawsze na pierwszym miejscu widoczny jest okazywany innym szacunek. Piękne.
Natomiast uroda tego zakątka Ziemi jest zniewalająca. I znowu doświadczenie, jakiego nigdy nie przeżyłam w Europie lub Afryce. Mieszkamy w hotelu na wyspie Koh Chang. Wszystko tutaj jest przygotowane pod turystów i hotele stoją w bliskiej odległości. Turystów pełno, ale na plaży nie ma nikogo. Nie ma żadnego tłoku, wyrywania leżaków. Nie ma koszmarnej rąbanki imitującej muzykę. Jest cisza, szum fal, niewyobrażalnie ciepłe morze w kolorze lazurowym o przejrzystej wodzie. Niezwykle bujna roślinność. Żadne tam nasadzenia schnące od nadmiaru palącego słońca, sztuczne trawniki i krzaki pełne ostrych kolców. Jest po prostu jak w raju – obficie, zielono, wielobarwnie, kwieciście i owocowo.
Chodzę i się zachwycam, a nazachwycać nie mogę. Nasz hotel to małe domki rozrzucone w ogrodzie. Oczywiście armia ludzi pielęgnuje ten teren, ale efekt jest zniewalający. Domki są pochowane i wszystko tonie zieleni. Pełno jest rzeczek, stawów ozdabiających otoczenie, więc przyroda gra tu główną rolę. Ona wygląda, pachnie, śpiewa, szeleści, szumi – każdego dnia i nocy zachwyca.
Zwiedzanie wyspy potwierdziło przypuszczenia,  że te rajskie klimaty i niezwykłe krajobrazy to nie tylko nasz hotel i ogród. Pływaliśmy łodzią motorową, odwiedzając inne maleńkie wysepki. Naoglądałam się cudów natury.
A jutro przejedziemy całą Tajlandię, bo jedziemy na Phuket - najpopularniejszą wyspę i centrum turystyki.
A potem Bangkok i kilka dni w jednej z największych metropolii świata.

A potem….powrót do zimnego kraju.

0 komentarze