Opowieść wigilijna
11:05
Pewnie każdy ma własną. Każdy i każda. I na różnych etapach życiowych
ten dzień inaczej pamiętamy i odbieramy. Moja Mama twierdzi, że to trudny dzień
dla kobiet. W tym wypadku zgadzam się z nią całkowicie. Nawet jak już wszystko
sobie ułatwię, to i tak jest on trudny. Co więcej – im więcej mam tych
ułatwień, tym więcej pojawia się nowych trudów, które muszę pokonać. I
najgorsze, co można zrobić w tej sytuacji, to przeczytać rano artykuł jakiegoś super
specjalisty od przeżywania świąt z dobrą radą, że jeśli nie chcesz wejść w
konflikt z najbliższymi, to pozwól im przeżyć święta tak, jak oni sami chcą. Podobnej
głupoty, to jak świat światem nie czytałam i jak mi Bóg miły, próbowałam
zastosować raz i już nigdy nie zastosuję, bo po prostu to jest nie do przeżycia.
Wstałam wcześnie rano, żeby zdążyć. Teoretycznie wszystko już
miałam przygotowane i przemyślane, ale przecież znam życie i wiem, że na
świecie jest armia tych, co chcą mi życie utruć i na pewno chcą inaczej niż ja.
W tej armii jest na pewno mój mąż ulubiony, który już od tygodnia deklarował, że
przygotuje choinkę. Tak mu jakoś zeszło, że na deklaracjach się skończyło.
Dlatego też wstał rano, żeby ją wreszcie zrobić. Ubranie choinki wymaga czasu,
bo trzeba znaleźć i wyjąć wszystkie ozdoby, światełka i wszystkie uzbierane
przez lata akcesoria, następnie oddzielić dobre, od tych które wymagały naprawy
i się nie doczekały i nikt już nie pamięta, które są które.
Łatwo nie jest, bo zbiory, jak w muzeum narodowym. W efekcie
świąteczny pokój zawalony kartonami, jak po tsunami i całe sprzątanie diabli wzięli.
Ale milczę! Bo przecież nie po to są święta, żeby się denerwować. Więc nawet
się włączam w ten proces decyzyjny (bombki srebrne czy złote?) i staram się doprowadzić
rzecz do końca, by móc posprzątać skutki wyjęcia wszystkiego zewsząd i nakryć odświętnie
stół. W międzyczasie wysłuchuję w radio audycji na temat cudu przeżywania
rodzinnych świąt, uroków przygotowywania kolacji wigilijnej, zapachów
tradycyjnych potraw, odbieram i wysyłam życzenia i oddycham z ulgą czytając na
FB wpis mojej koleżanki o tym, że właśnie znalazła w lodówce zeszłoroczne uszka
do barszczu i co ma teraz z nimi zrobić? Wreszcie jakaś normalna i bliska mi
niewiasta, bo reszta ma same sukcesy kulinarne i wszyscy zamieszczają tylko
zdjęcia budzące moje głębokie pokłady zazdrości. I refleksję nad moją słabą
silną wolą, że nie ma we mnie woli, by wziąć udział w tym kobiecym konkursie,
kto się w imię tradycji bardziej zarobi.
A przed pasterką przeczytałam w nowym „Przekroju” wiersz Artura Marii Swinarskiego „Dzieje salonu”, który zaczyna się tak:
Lecz ta wzorowość i ta szarość
Zaczęły cię gnębić, gdy wzeszła starość;
I kiedy szósty krzyżyk narastał,
Zajaśnieć chciałaś wśród matron miasta.”
Robisz na drutach w pustym salonie,
Jak wypada matronie.”
0 komentarze