Cena

02:07


W ostatnim tygodniu większość z moich rozmówców po wysłuchaniu wrażeń z pobytu, pytała mnie ile to kosztowało? Pytałam zawsze – w złotówkach, czy tak w ogóle? I tylko nieliczni dopytywali o koszty ogólne wyprawy. W złotówkach nawet nie było tak źle, bo za trzy tygodnie pobytu zapłaciliśmy  tyle, ile przeciętnie wynosi tygodniowy pobyt wycieczki kupionej w biurze, czyli bez tzw. kosztów fakultatywnych, a więc wszystkiego, za co płaci się na miejscu – za wycieczki, napiwki, pamiątki i inne drobne wydatki. Jechaliśmy do Tajlandii w prywatnej grupie i wszystko załatwialiśmy samodzielnie, więc bez dodatkowych marż i prowizji. Ale do kosztów w złotówkach należy dodać te wszystkie inne niewymierne koszty, które trzeba zapłacić, jak się w listopadzie i grudniu wyrusza po wakacyjne przygody. Te niewymierne koszty to sprawa bardzo indywidualna, a nawet osobnicza. W moim przypadku są zawsze bardzo wysokie, bo za takie pomysły organizm wystawia słony rachunek. Jest oddzielna cena za stresy, oddzielna za trudy podróży i dodatkowa marża za zmiany klimatyczne. Więc teraz mam przeziębienie i charczące płuca, bolesną wątrobę, ból kręgosłupa i stan ogólnego rozbicia . Na to byłam przygotowana. Znam swoje ciało i dobrze wiem, czego nie lubi i jak reaguje na różne  zwariowane pomysły. Nie przewidziałam jednego, że okres płatności za zwiedzanie świata zbiegnie się z innymi rachunkami wystawionymi przez życie i naszą rzeczywistość.
Od tygodnia z przerażeniem śledzę, co się dzieje w naszym kraju. Nie dziwi mnie to, co widzę, bo wszystko jest logiczną konsekwencją zdarzeń, które zadziały się rok temu. Wykręcanie kota ogonem, łamanie lub naginanie prawa, szkalowanie ludzi i demontaż państwa – wszystko już było i nie dziwi. Przeraża, ale nie dziwi. Niestety nie dziwi także armia zwolenników tej polityki. Już nie otwieram buzi ze zdumienia, słysząc wypowiedzi zwyczajnych prostych ludzi złapanych na ulicy, którzy mówią, że kierunek jest słuszny, a „dobra zmiana” jest dobra.  Rok temu wprowadzali mnie w stan osłupienia. Dziś już nie. Nie zdziwi mnie także nieuchronny proces przystosowania ludzi, do tej wszechobecnej hucpy, głupoty i manipulacji. Nastąpi on wkrótce w samorządach, gdzie po wyborach z siłą wodospadu zastąpi się rozsądnych, współpracujących, na sprawdzonych działaczy, rzetelnych w wykonywaniu poleceń. Poleceń najgłupszych, szkodliwych ale odgórnych. Wielu ludzi polecenie zwalnia z myślenia i aktywności. Polecenie się wykona, a potem się zobaczy. A podwładni najpierw się zdziwią, a potem ... przyzwyczają.
A to wszystko, co teraz przeżywam, jest ceną za kilkanaście ostatnich lat życia w inkubatorze. Sama go sobie stworzyłam i uwierzyłam, że Polska to kraj ludzi, którym zależy. Uwierzyłam, bo takimi się otaczałam. Ludzi aktywnych, odważnych, przedsiębiorczych. Ludzi, którzy mają szerokie horyzonty, cenią wolność i umieją z niej korzystać. Takich ludzi szukałam i takich spotykałam w różnych częściach kraju. I było mi z tym bardzo dobrze. A teraz za ten luksus muszę zapłacić potężną frustracją i rozczarowaniem. Przy okazji straciłam złudzenia, że odbuduję swój świat.
Moje złudzenia zabrał mi pewien młody mężczyzna spotkany niedawno. Od kilku lat mieszka poza krajem. Wyemigrował, bo interesy łatwiej prowadzi się za granicą. Bardzo dobrze mu się powodzi. Mieszka w kraju, gdzie nie ma podatków. Jest tylko 7% VAT, więc spoko. Ma partnerkę, młodą, ładną a ona o niego dba i mu służy. Dzieci nie planuje, a partnerki jeszcze nie spytał. W kraju, w którym mieszka żyje się świetnie. W TV nie ma żadnej polityki. Są tylko programy typu „mam talent”, „kto mi lepiej ugotuje” i igrzyska sportowe. Na co dzień, według niego, ludzie w tym kraju właściwe żyją od posiłku do posiłku i są bardzo z tego zadowoleni. U nas też by mogło tak być – mówi z pełnym przekonaniem. Kiedy pytam, jak rozwiązują ważne sprawy społeczne, takie jak edukacja lub ochrona słabszych, odpowiada , że on właściwie nie wie, bo jego to nie dotyczy. Jest wyluzowany, syty, zadbany i zadowolony. Trochę się poruszył, kiedy zwróciłam mu uwagę, że w tym jego kraju jest stan wojenny i nie ma żadnej demokracji.
No tak, (tu lekkie skrzywienie twarzy) ale za to jest spokojne życie – odpowiedział.
Patrzałam na niego, na jego białoczerwoną koszulkę z napisem na boskim torsie „Teraz kurwa MY” i czułam, jak ten młody i sympatyczny skądinąd człowiek, zabiera mi coś najcenniejszego w życiu. Poczucie sensu i poczucie wpływu.
A potem rozejrzałam się wokół i zobaczyłam armię innych wpatrzonych w jego sukces, marzących o takim samym dobrym życiu. Ludzi, którym zależy jedynie na tym, by pojeść, popić i pokierdasić. A „MY” z napisu na koszulce, śni mi się po nocach.
No i w ten sposób koszty mi urosły, cena przerosła możliwości i ogłaszam bankructwo.
Na razie wiary i idei.

Jedyne, co mnie jeszcze trzyma przy życiu, to fakt, że od jutra każdy dzień będzie ociupinkę dłuższy.

0 komentarze