Upiory z przeszłości
02:16
Moja strategia ucieczki w kulturę od polityki i rewolucyjnych zmian zawiodła na całej linii. Udział
w zbiorowym doświadczeniu nocnej terapii śmiechem pomógł na krótko, choć
piosenkę pod wdzięcznym tytułem „Romans
zasłyszany w barze mlecznym od staruszki, która spożywała pomidorową z ryżem” nadal śpiewam pod nosem. Głównie utkwił mi w
głowie refren ze słowami „dno, serdeńko, dno” Telewizora nie włączam na wszelki
wypadek, żeby tej głupoty do domu nie wpuszczać. Tylko radio mnie czasem dopadnie i to już jest wystarczająco trudne do
zniesienia.
Uciekłam w lekturę i chyba mam pecha. Na półce do czytania, wśród wielu innych tytułów, miałam powieść
Nurowskiej, kupioną gdzieś, kiedyś i oczekującą swojej kolejki. Tytuł „Miłość rano, miłość wieczorem” zapowiadał raczej ckliwe wzruszenia i refleksje
nad przemijaniem, zamiast kolejnej porcji emocji politycznych. Powieść
od początku nie porywała i raczej stanowiła bardziej środek nasenny, a nie
emocjonujące przeżycie. Do czasu. Jest to historia powikłanych losów kilku
bohaterów z Powstania Warszawskiego, których życie po wojnie mocno się
skomplikowało. W połowie książki właściwie chciałam ją już odłożyć, ale wczoraj dotarłam do roku 1989 i jeden z tych
bohaterów – największy dziwak i życiowy popapraniec zaangażował się w życie
polityczne naszego kraju i został senatorem. Oczywiście znalazł się
w grupie walczących z układem okrągłego
stołu i został bliskim współpracownikiem braci Kaczyńskich. Nurowska wykorzystała polska scenę polityczną, kolejne
wyczyny braci Kaczyńskich, by przedstawić bohatera. Pewnie
rok temu ten zabieg nie przykułby mojej
uwagi, ale w obecnej sytuacji ta postać i jej otoczenie wyglądają zupełnie
inaczej. Straszą. A lektura, choć tego
nie chciałam, wywołała wspomnienia i
czarne myśli o naszej obecnej
sytuacji. Wcale nie bohaterów. U nich w roku 2000 wreszcie się poukładało. Za to w naszym kraju – mam wrażenie - rozpada się wszystko.
Teraz to bezpiecznie mogę chyba czytać tylko „Dzieci z
Bullerbyn” albo „Mikołajka”.
Choć i tego nie jestem pewna, bo przecież mogę nie rozumieć
podtekstów i Pan Wicepremier mi wskaże zagrożenia.
Na szczęście, żeby nie zwariować pojadę w towarzystwie moich
nieocenionych przyjaciółek do miejsca uciech wszelakich – czyli do SPA w
prawdziwym zamku i jak najprawdziwsze królowe/królewny/księżniczki
(niepotrzebne skreślić) będziemy moczyć kupry w jacuzzi, aż nam mięso od kości
odejdzie.
I opracujemy nową strategię na przeczekanie zawieruchy
politycznej i społecznej.
0 komentarze